Przejdź do głównej zawartości

Zimny sen.

Zasnęłam na brzegu łóżka. Był środek dnia. Zjadłam pyszne śniadanie, popiłam gorzką, czarną kawą będącą dla mnie symbolem goryczy życia. Potem się umyłam, umalowałam, uczesałam i zasnęłam na brzegu łóżka, które właśnie miałam ścielić.
Po prostu. Przysiadłam miądląc poduszkę i zapadłam w sen śpiącej królewny.
Nie wiem czemu teraz, czemu tak dziwnie.
Dla mnie to całkiem naturalne. Widocznie nie widzę w tym świecie nic na tyle interesującego, żeby mieć otwarte oczy, jak drzwi od stodoły. Jestem pewna, że większość z was też jest w jednym ze stadiów zasypiania. Ja dotarłam do ostatniego.
Nic mi się w zasadzie nie śniło niezwykłego. Jedynie, że urodziłam pięcioraczki, potem mi się śniło, że robiłam ruskie pierogi, potem że piłam wódkę tańcząc w kółko. Potem, że jestem gwiazdą kina w stylu glamour. A potem, to już nie wiem. Nie da się zapamiętać wszystkich snów. 
To nie były kolorowe sny. To były sine sny. Jakby owinięte glonami i nutą szarości ze zdechłego śledzia. Taka kompozycja z kolorów wyrzuconych przez morze w smutny, zimy dzień.
Nie tęskniłam jednak wcale za życiem. Nie chciało mi się budzić.
Różne krasnoludki wokół mnie chodziły, dzwoniły, podkładały nowe poduszki, przykrywały kocyczkami, głaskały, płakały, prosiły.
Zasnęłam kamiennym snem. Odcięłam od tego kolorowego świata, który swoją pstrokacizną emocji znudził mi się zupełnie. Dosyć miałam głupich telefonów, litrów alkoholu, które tylko potęgowały na drugi dzień kolory. Dosyć kolorowych mężczyzn, dosyć przejaskrawionych kobiet, dosyć różowo-zielono-granatowych dzieci. 
Czemu? A czemu nie?
Może nigdy się nie obudzę już. Może nie znajdę nigdy takiej potrzeby. Może zrobię to na chwilę.
Ale powód musi być ważny. Nawet nie wiecie ile czasu i energii trzeba spożytkować, żeby się wybudzić. 
I nie chodzi mi o żadnego księcia z bajki. To zupełnie naiwny i tendencyjny fortel. Tak naprawdę to tylko wzmacnia sen. Czyni go jedynie ciekawszym i bardziej rozpaczliwym. Książęta z bajek bowiem nawet nie wymarli. Nie istnieli.
Wy też chcecie usnąć tak, jak ja, ale się łudzicie że macie jakieś plany, marzenia, może kogoś na kim się uwieszacie i tłumaczycie bycie przy nim swoją obecność.
Chyba tylko wizja nadchodzącej śmierci wybudziłaby mnie całkowicie i to tylko na moment. Potem nie musiałabym już wam się tłumaczyć, ani pisać podobnych słów.
Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałabym zobaczyć ten świat całą rozwartością mych powiek, jak chciałabym go wchłonąć nozdrzami. Czasem nawet zdarzało mi się to, ale jedynie na chwilkę. Nie da się żyć cały czas. Przynajmniej mnie się to nie udaje. Zawsze zapadam się w jakiś letarg. W słowo, głos, topię w bezpieczeństwie jakim jest zanurzanie dłoni w worku z ziarnem. W ramionach mężczyzn, w aksamicie muzyki. Wtedy mnie nie ma. Czasem bywam. Nie potrafię uwolnić od szklanego klosza snu. Jakoś też lubię to na swój zdradziecki sposób.
Nie potrafię, chociaż chcę. Każdego dnia planuję, że będzie inaczej. Każdego dnia śpię. Moja głowa leży uwiązana do poduszki miękkości chmur i ciężkości ołowiu. Płaczę chcąc rozbić klosz snu. Nie mam siły. Co za siła to uczyniła?





Komentarze

  1. Gratuluję, Rudolphino.
    Z wysokiego poziomu twórczego - nadpoziom ..... tak, jak nadprzestrzeń, ponadczas, dodatkowy wymiar :)
    Podpisuję sie pod tym, tylko głupiec zrywa się z łózka i pędzi do tzw. 'życia' .... nalezy we śnie pozostać, gdzie wszystko jest możliwe, nawet, jeśli niekontrolowane.
    Atos

    OdpowiedzUsuń
  2. PS; Skradłaś mi mój sen ..... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dear Rudolphina, you stole my dreams as well ;)
    BTW: EXCELLENT story, congratulations.
    Greetings,
    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj,Rudolphino.Swietne opowiadanie;jak widze,kradniesz ludziom sny :)
    Pozdrawiam, Sara

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, czy warto kraść takie sny. One same przychodzą i każdy z nas je ma lub miewa.
    Ja po prostu chciałam to zmaterializować, nazwać. Opinia publiczna szeroko pojęta uważa, że to bezsenność
    jest chorobą naszych czasów.
    Nie zgadzam się z tym. Chcę Wam pokazać, że istnieje sen, podczas którego możemy ( ale nie jest to konieczne) mieć zamknięte powieki. Że każdy moment, kiedy dajemy swojemu życiu po prostu się toczyć
    bezwładnie to właśnie sen. Że uciekamy w przyjemności, używki, romanse, toksyczne relacje, w życie innych ludzi, aby zapaść w sen. Odrealnić się, zająć "nie sobą". Uciekamy od siebie samych, bo boimy się sobie zaufać, za siebie zadecydować, Boimy się swojego życia, więc robimy niezbędne minimum.
    Smutne, ale prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
  6. W rzeczy samej. Brawo; to wystarczy :)
    Atos

    OdpowiedzUsuń
  7. Hi Rudolphina, I think this is one of the Best stores you wrote recently. Just into the heart of life as such.
    Greetings,
    Helenka

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...