Przejdź do głównej zawartości

Porażona porażkami.

Jest noc. Siedzę przed oknem. Piję gęste w smaku czerwone wino.  Autobus na żółtych światłach holuje drugi, który miał dziś po nocy mknąć, zbierać wszystkich pijanych i oszalałych. Chwilę potem przejeżdża karetka na lawecie. Uczucie schyłkowości. Niepokoju. Ciszy głuchej i rozszalałego mikropłaczu w mojej duszy.
Z sąsiedniego pokoju sączą się wszystkie ulubione piosenki. Zawsze, kiedy ich słucham, myślę że powinieneś je poznać, poczuć przeze mnie. Jest w nich wiele życzliwych słów dla ciebie. Nie użyję ich jednak nigdy. Życzliwe słowa mają bowiem to do siebie, że rozdzierają jak taran to, co tak piękne i bardziej rozdzierające. 
Mogłabym użyć moich rozdzierających słów. Ba! Pragnę tego. Wtedy jednak nie pozostałoby nic z tej ekscytującej mgiełki. 
Mgiełki, która jest wszystkim i niczym. Za każdym razem chcę w nią wejść. Gdy już tam jestem chciałabym ją potraktować krzykiem i ogniem. Nienawidzę jej i jestem od niej uzależniona. 
Uwielbiam sprawy beznadziejne. Wtedy czuję podniecenie i cudowny niepokój. Sprawy i rzeczy oczywiste nie są godne mojej uwagi. Nie dążę do szczęścia w klasycznym tego słowa rozumieniu.
Uwielbiam być zniewolona poprzez moje dążności, które przyjaciele mi odradzają, widząc w nich kolejną kabałę, w którą bezsensownie się wplątuję. Ciągły brak sukcesów nauczył mnie umiłowania porażki, jako jedynie przyjętej formy egzystencji człowieka szlachetnego. Im więcej porażek, tym twoje życie bogatsze, "optycznie" dłuższe ( przechodzenie przez kolejne porażki i ich etapy wydłużają się w nieskończoność, sukces jest jak miniwybuch łebka zapałki otartego o draskę), a dusza uszlachetnia. Porażka uczy też dystansu i cudownego poczucia humoru, tak zupełnie odległego dla bezrozumnego motłochu ludzi sukcesu, którzy szczerzą się, jak w amerykańskim śnie. 
Bo porażka, to nie upadek. Porażka to nauka, którą tak bardzo wstydzimy się przyjąć w dobie ludzi sukcesu w idealnie skrojonych marynarkach. Upadek to wielka hałda porażek zamiatanych pod dywan. 
Porażka to moja perwersja. Moja namiętność. Ktoś mógłby pomyśleć, że to taka maska, że specjalnie tuszuję moją słabość pozorną siłą. W istocie. Jest tu pewna słabość. Słabość do porażek. 
Tak więc patrząc ci w oczy każdorazowo wiem, że jesteś moją porażką. Kolejną, ale nie jedną z wielu ( każda porażka ma inny ciężar i inny kolor). Ty jesteś moją porażką w kolorze sensualnej groteski. 
Rozum, a może pragmatyzm nakazują mi szukania nowej. Ty jesteś już porażką, która przestaje mnie boleć, zaskakiwać. Zaczyna jedynie drażnić, jako pewna powtarzająca się sekwencja, która poprzez swoja powtarzalność staje się przewidywalną. Zostawiam więc naszą mgiełkę koloru sensualnej groteski. Może kiedyś wrócę. Może nie...
Hahahah. Tak naprawdę, to zostanę. Chciałabym odejść. Zostawić cię w ciszy. Zbagatelizować twoją obecność. No ale trudno jest naleźć tak unikatową porażkę. Pełną kilku den, szarpaną tym co porządne i cnotliwe, a tym co cię nęci. Pełną niewiary i nadziei. Pełną radości i dualistycznego płaczu (płacz dziecka i gorzkie łzy starca, który wszystko przegrał).
Zostanę więc jeszcze na chwilę. 





Komentarze

  1. Rudolphino, klasa; poruszyłaś mnie, a to już sporo .... wylewam łzy przegranego starca .... ;)
    Atos

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo, widzisz, sukcesy „ludzi sukcesu” to nie jest porażka. To klęska. Pustka. To wszystko to, czego nie kupią pieniądze …. Znam pewnego człowieka sukcesu, bardziej niż bardzo majętnego. Postanowił nauczyć się latać. I nie dał rady. Tego pieniądze nie kupią. I to daje mi siłę w obcowaniu z nim (wiem, wiem, to „już było” – Hłasko i „Palcie ryż każdego dnia”, choć bez melodramatycznego zakończenia). Ludzie sukcesu inwestują w nowe przedsięwzięcia, domy, firmy … Czy to cieszy ? Chyba nie. Wolę się cieszyć z nowej pary jeans’ów, książki, czy innego ‘byle czego’; ze starych przyjaźni
    i starych związków, w różnej ich formie. Tylko, że poddawać się nie wolno i o wymierny sukces walczyć trzeba, bo żyć inaczej się nie da. Najlepiej w dziedzinach ‘egzotycznych’, trudno dla innych dostępnych. Wtedy sukces cieszy, nawet jeśli osiągniętym jest tylko od czasu do czasu/byle starczyło na codzienne życie i drobne przyjemności. Ale zostaje czas na przemyślenia, własne myśli
    i wewnętrzną wolność. Na czytanie. Najlepiej rzeczy sprawdzonych, czyli w kółko tego samego
    Bo i tak kiedyś wszystko się skończy …. Dla mnie to ‘kiedyś’ nie jest już pojęciem abstrakcyjnym, jest coraz bliżej i nie boję się go. Boję się samego procesu, bom jest tchórzem z natury …..
    Atos

    OdpowiedzUsuń
  3. Dear Rudolphina, this is very good, deeply philosphical text, bt very sad. I like it vey much.
    Greetings,
    Helenka

    OdpowiedzUsuń
  4. To na prawde jest bardzo przemyślane i glebokie rozwazanie filozoficzne, a dodac komentarz Atosa, to powstaje w parze jedna całosc i jakze prawdziwa.
    W tym cyklu, jak mysle, to jest zdecydowanie najlepsze. Klaniam sie nisko.
    Z pozdrowieniem,
    Sara

    OdpowiedzUsuń
  5. Saro!
    Dosłownie to samo powiedziałam Wojtkowi! Jego wypowiedź idealnie dopełnia tekst.
    Pozdrawiam Was serdecznie!
    Niebawem napiszę coś nowego. Dziś jednak udaję się na zasłużony spoczynek.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...