Przejdź do głównej zawartości

Dywagacje na tle dziwnie niespokojnego księżyca.

Świetlista, piękna noc. Cykady podniecone ciepłem buszują wśród gąszczu. Księżyc kołysze się w mojej głowie, jak na szalonym młynie. Reszta świata wykazuje spokój, nadzwyczajny wręcz. 





Obrysy mebli stoją spokojnie, jak drzewa którymi niegdyś były. Lampa z papierowym abażurem lekko tańczy w ciepłym wietrze nocy, który wkradł się bezwstydnie jak moja nagość.
Kran kapie do taktu marsza... może u sąsiada kapie. W tych domach z betonu to całkiem możliwe...
Nie śpię. Mogę. Zapadłam się w nicości. Nie muszę wstawać, nie muszę spać. 
Leżę.
Jak w dzieciństwie - z sufitu, na którym rozlewały się bohomazy świateł przejeżdżających samochodów czytam bajki.
Trochę czuję się teraz dzieckiem na sielankowych wakacjach. Objęta pledem ze spokoju.
A jednak....
A jednak nawet w tym dziecięcym spokoju brzmi jakaś nuta dorosłości...
Nie. To nie dorosłość. To raczej późniejsze doświadczenie. Takie, które daje szerszy obraz - miara doświadczeń, która uczy czytać z powietrza.
A powietrze jakieś rzadkie. Mało wiążące , ale to nie wolność.
To obojętność. 
Taka obojętność, która pozwala wyjść niepostrzeżenie i nie wrócić, bo nie jesteś wystarczająco potrzebny.
Nie jesteś potrzebny i nie masz już siły być.
Człowiek wyzuty. 
Człowiek wypluty. 
Wymięty i sztywny zarazem.
Szkoda. Wielka szkoda.
Tak chciałoby się jeszcze raz oszaleć, zwariować, drżeć i zdychać pośród popiołów nocnej bezsenności.
Ale nie da się. Jakby coś amputowali, bo uznali że wyczerpałeś limit.
Jakby cię zaszyli na okoliczność młodzieńczego szaleństwa.
Nie poznajesz samego siebie. Dawne drżączki i gorączki zostały w miejscu im wlaściwym.

A gdzie jest kurwa miłość?

No bo okazuje się- kontastuję pośród spokojnych mebli, szalonego księżyca, co ma owsiki i innych artefaktów - nigdy jej nie było.

To, co? 

Miłość to cholernie ogólne pojęcie. To może być wszystko, jeśli nadasz mu odpowiednią wagę.

Nie mam na to siły. Zapadam w sen. Odraczam sprawę kolejny dzień, żeby po wszystkim dowiedzieć się, że właśnie teraz, tej nocy jej doświadczyłam w pełni wiercącego się księżyca. 
i że już nie wróci, bo nie ma tego w zwyczaju...

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....