Przejdź do głównej zawartości

Gieni się żeni... czyli Gdzieś w Mieście Łodzi.

Obudziłam się całkiem niespodzianie o piątej nad ranem. Miasto zaczęło już z lekka szumieć dniem przemykających sennie pojazdów wszelkiej maści. Rześki wiew powietrza odurzył mnie i przeszył. Machinalnie wstałam, aby zaparzyć sobie kawę. Zaspanym krokiem wlałam wodę do czajnika, wsypałam dwie łyżeczki kawy i sięgnęłam do lodówki po mleko. Kiedy je zaczęłam odkręcać
 - butelka wysunęła mi się z dłoni. Zimna biel rozlała się u mych nagich stóp.



Strach. Strach wylał mi tę biel.
I ta biel mnie wyprostowała.

Mam dziś ślub. Całkiem niechcący. Któregoś dnia wstałam - tak jak dziś - zupełnie niespodziewanie
i machinalnie wyjęłam z zamrażarki wódkę. Zrobiłam sobie drinka, włączyłam ulubioną muzykę patrząc na budzące się miasto.
Dopiero w połowie zorientowałam się, że to nie jest odpowiednia pora. Że to, co zrobiłam świadczy o tym jak lekceważący stosunek mam do ładu. Że jestem zmierzwiona i chciałabym Uładziciela.
Kogoś, przy kim zmuszona byłabym się przedefiniować, dostawać zmarszczek z niewyspania, spazmów zazdrości, uniesień euforii piekąc mu biszkopt na urodzinowy tort, albo robiąc żeberka w piwie.
Kogoś, przy kim mogłabym sobie pogdakać w języku mojego instynktu.

Z początku myślałam, że ten osobliwy pomysł jest jedynie owocem równie osobliwego zachowania - nie jestem bowiem zdeklarowaną alkoholiczką, lubię się napić. To nie był ruch alkoholika lecz osoby zupełnie zmierzwionej, która nie liczy i nie planuje, bo nie musi.

Po opróżnieniu butelki, ponownym pójściu spać i popołudniowym prysznicu z obiadem doszłam do silnego postanowienia - szukam męża.

I zaczęła się fala rozczarowań.
Nie z powodu mężczyzn - na rozczarowania z ich strony byłam zupełnie przygotowana.

Rozczarowanie dotyczyło mojego odczuwania mężczyzn, a raczej każdego z nich po kolei.

Jestem młoda, mam w sobie iskrę szaleńca, mam apetyt, na zdrowie również nie narzekam. Wraz z każdą podjętą próbą, usiłowałam zdusić w sobie to dziwne uczucie.
Było ich wielu, z różnych grup społecznych, politycznych, wyznaniowych, zawodowych. I ci bardziej na prawo, i ci na lewo. Zdarzyło się nawet kilku zupełnie wyprostowanych.
Za każdym razem w mojej głowie rodziło się pytanie: "Kiedy skończy?"

Kiedy skończy opowiadać o swojej pracy, kiedy skończy dłubać w telefonie, kiedy skończy opowiadać o swojej matce i jej nowym kochanku, kiedy skończy miłosne uniesienia, kiedy skończy milczeć...?
Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja nie potrafię się odnaleźć, czy może biorę to wszystko nazbyt serio, a może w istocie mężczyźni mają skłonność do przesady?
Dopadła mnie frustracja...
To tak, jak z paleniem - jakoś niesamowicie ci to odpowiada. Czujesz się taki wyjątkowy. Któregoś dnia, popijając piwo - natrafiasz ręką na paczkę, zapalasz, zaciągasz się i jest ci jakoś dziwnie. Palisz jednak do końca, myśląc że ci przejdzie.
Potem wypalasz kolejne papierosy, z coraz większym zdziwieniem, że w ogóle ci to nie odpowiada. Pozostaje tylko żal, że to co kiedyś budziło tyle emocji dziś jest czymś z czego nie chcesz się uwalniać, ale też nie masz chęci tego kontynuować.
Kupujesz i spalasz koleje paczki z nadzieją, że jednak zaskoczy, że znów poczujesz to coś niezwykłego, co skłoniło cię do nałogu.
I nic.

Ja z tym niczym chcę iść dziś do ludzi w białej kiecce i umleczonych stopach.
Kałuża z mleka stała się betonem, z którego nie mogłam wyjść nie podejmując jasno określonej decyzji.

Nie mogłam.
Nie umiałam.

Szczęśliwie na lodówce leżała dwuzłotówka. Obejrzałam ją jak biedak zastanawiając się, której części przypisać jakie rozwiązanie...

Orłem wyleciałam z moich planów.
Obdzwoniłam wszystkich zainteresowanych brodząc w tym mleku, które stało się zupełnie nieapetyczne.
Zrobiłam sobie drinka i zatoczyłam trzyletni, bardzo letni okrąg.

Komentarze

  1. Brawo, Rudolfino; znów podniosłaś poprzeczkę. A, przy okazji, w końcu biedną Gieni zamąż wydasz ... czy tam odwrotnie ;)
    Pozdrawiam,
    Sługa,
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....