Przejdź do głównej zawartości

Gieniocentryczna gra na oślep.

Czy można czuć wielką moc i jednocześnie przeraźliwy strach?
A czy można czuć jednocześnie wielki ból i jeszcze większe szczęście?

Życie zna wiele przykładów od samego swego początku.
Takie właśnie dziwne mieszanki nawiedzają Gieni i jej spokojną twarz. Spędza bardzo spokojnie czas. Ktoś mógłby nawet orzec, że monotonnie. Gdy jednak wejdziesz w jej duszę widzisz cale zastępy myśli, które nie pozwalają ani na chwilę pędzić monotonnej egzystencji.
Jednostajność, w której obecnie się znajduje to jedynie wentyl bezpieczeństwa, który zmusza ją do normalności, a nawet tę normalność zapewnia.
Wstaje rano, je ulubione proste śniadanie, delikatnie podkreśla urodę i wychodzi omiatając wzrokiem mieszkanie, które pozostawia z miesiąca na miesiąc w coraz lepszym stanie, co niewątpliwie świadczy o tym że wchodzi na pułap zestandaryzowanego mieszczanina - pracownika z przeciętną pensją i równie przeciętnymi umiejętnościami. Gieni o tym doskonale wie. Zaciska wtedy dłonie. Gdy dochodzi do odprężenia mięśni klaruje sobie, że skoro ma tego świadomość - to już jest na wygranej pozycji.
Następnie przepędza czas w pracy. Najdziwniejszym jest jednak dla niej sam fakt, że pracuje. Że ktoś jej powierzył odpowiedzialność za coś i że nawet za to jej płaci. Każdego dnia rano, gdy włącza swojego służbowego laptopa kręci jej się w głowie i ma wrażenie, że zaraz do pokoju wejdzie jej matka w swoim pracowym fartuchu, aby wziąć z biurka jakieś narzędzie i pójdzie dalej, a ona tak samo jak wtedy, kiedy miała pięć lat włączy sobie pasjansa i na oślep będzie cykać myszą, ażeby odkryć ukryty sens tej dziwacznej gry i upajać się jej specyficznymi odgłosami.
Po pierwszym telefonie jednak okazuje się że to z nią a nie z matką chcą rozmawiać, że nawet ją lubią a nawet uznają, że coś wie na jakiś temat... i tak każdego dnia.
Totalny abstrakt...
Wszystko co robi i jej się udaje uznaje za dzieło zwykłego szalonego przypadku. Niczym Dyzma, w którym wszyscy widzą kogoś innego, niż jest w swej nikczemnej i źle urodzonej postaci.
Nawet lustro jest płaszczyzną z którą nie do końca się zgadza w tych dobrych aspektach. To, że ma rozstępy i cellulit uważa za naturalne. Fakt, że nie ma jeszcze zmarszczek natomiast wydaje się jej cokolwiek dziwny.
Dziwnie ma ta Gieni sama ze sobą. Tak jakby uznawała siebie tylko na płaszczyźnie wad. Wszelkie zasługi są poza jej percepcją. Szkoda dziewczyny.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie opowiedziała Wam jeszcze o jednej dziwnej przypadłości tej zagadkowej dziewczyny, którą może nawet kocham. W każdym razie bardzo ją lubię i uważam, że jest wiele warta pomimo faktu, że niewiele osób o tym wie, a kilka ma nawet odmienne zdanie od mojego.
Otóż Geni bardzo często wyobraża sobie siebie idealną. Wyobraża sobie co robi, jak się porusza, co myśli.
Ostatnio na przykład poczuła, że wtula się w idealnie miękki koc którego nigdy nie miała. Możliwe również, że mieć nie będzie. I to nawet nie z braku wiary, ale z braku takiej potrzeby w realnym życiu. Za dużo bowiem problemów byłoby z takim kocem. Trzeba byłoby jakoś go specjalnie prać, a na to Gieni nie ma zupełnie chęci. Ba! Obawia się nawet, że to w jakimś promilu zatrułoby jej życie, które i tak uważa za niezwykle kłopotliwe,i skomplikowane, pełne małych strachów i niesnasek.
Tak sobie myślę nawet, że ona nazbyt jest neurotyczna i powinna coś zmienić. Czasem jej o tym mówię, ale ona wtedy delikatnie odwraca się twarzą do ściany i ucieka w ramiona Morfeusza, który zapewne mówi jej coś o wiele ciekawszego ode mnie.
Ciekawe co to może być?
Ma też swoje piękne chwile, kiedy dociera do niej w całej okazałości, że jest kimś ciekawym, może nawet mądrym, że może komuś pomóc, albo że jakiś mężczyzna odchodzi od zmysłów myśląc o niej. W takich sytuacjach Gieni cieszy się jak mały piesek, biegając, podskakując i śmiejąc się głośno sama do siebie.
Kiedy natomiast to wszystko jej powszednieje - zaczyna podejrzewać, ze coś jest nie tak, że chyba sama siebie oszukała i znów bawi się w pasjansa życia tak samo, jak miała w zwyczaju w dzieciństwie.

Komentarze

  1. Znów świetny tekst.
    Rudolfino, zasłużyłaś na żakiet; albo nawet na mini morrisa ;)
    Pozdrawiam gorąco,
    Sługa,
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...