Przejdź do głównej zawartości

O tym, jak kobiety piją przy barze... cz.7

Bar gdzieś w mieście Łodzi. Przyszła wreszcie odwilż i znów pojawiły się piękne, nowe, równe chodniki na niektórych ulicach. Na niektórych zaś płyty chodnikowe - miny, które się bujają pod krokiem przechodnia i opluwają jego buty brunatną, pośniegową mazią.
W każdym razie dziewczyny szły chyba tymi "nowymi" ulicami, bo obuwie ich było bez zarzutu. 
Zamówiły sobie wódeczkę z sokiem pomarańczowym, tzw. "pół na pół". Były lekko owiane ciepłym wiatrem odnowy.
- Wiesz Gieni? Chyba wiosna idzie. - Powiedziała Anna z lekkim romantyzmem w głosie.
- Na wiosnę bym nie liczyła w lutym, ale kto wie? - Odparła Gieni podpierając podbródek na ręce.
- Ja nie o porze roku mówię! Gieni! Poznałam bardzo fajnego faceta. Wiesz takiego, co chodzi pod wąziutkim krawatem, nosi spinki do mankietów. Docenia moją inteligencję! Ach nie wyobrażasz nawet sobie jak mój mózg go podnieca!
- No, co też mówisz! To może poznałaś go na balu maturalnym. Bo to sezon teraz.
- Co też wymyślasz Gieni! To człowiek z korpo! Ma piękny, nieskazitelny samochód, z nieskazitelną białą skórą w środku. Zna japoński, uwielbia orient... I to wiesz nawet podniecające. Tylko po tym sushi mam problemy z trawieniem. Jakoś nie mogę się przekonać. Ale uwaga, uwaga! Nie ma żony! Już sprawdziłam! Jest rozwodnikiem. To znaczy jest w trakcie rozwodu, ale wszystko jest na dobrej drodze. Zostałam jego protegowaną w tej korpo. Robię za jego sekretarkę. Jak wiesz mój angielski jest bez zarzutu. Bunt młodzieńczy jednak na coś w życiu się przydaje...
- No tak praca na zmywaku przez pół roku, żeby zarobić na bilet powrotny.
- Oj! Teraz to jest urocza całkiem historia. Nawet Mariusz się z niej uśmiał. Wysłał mnie też na kurs japońskiego. Masakra! Chyba muszę więcej pić Gieni, bo presja jest straszna. On nawet ze mną w łóżku mówi po japońsku, żebym się niby osłuchała! Nawet jest w tym dobry. Ale jak słucham sprośnych, erotycznych historyjek... Za pierwszym razem, jak wyskoczył z tym, to bałam się, że może coś mu nie pasuje, bo ten język brzmi tak jakoś agresywnie. Aż dziw, że w tym języku gejsze potrafiły uwodzić... Z drugiej strony, jak jego żona cały czas z nim miała takie przeboje. Ale nic to! Na razie może być. Docenia mnie. Kupił mi piękne futro i ciągle kupuje jakieś orientalne kwiaty. 
- No proszę... Widzisz. A ja poznałam bardzo inteligentnego faceta z klasą w bibliotece.
- No nie! Nauczyciel! Ty to dopiero jesteś dewiantką!
- Nie z taką klasą! 
- Uff... no może nareszcie jakiś fajny facet. Chociaż, jak wyłowiony w bibliotece, to pewno ma garba i nosi wełniane swetry o sentymentalnej woni naftaliny a na nosie dzierży siermiężne "rowerki". Oj Gieni... chodźmy może lepiej gdzieś potańczyć dzisiaj, to znajdziemy ci jakiegoś z klasą  kasą, a nie ponuraka.
- A figę! Jestem już z nim umówiona dziś w herbaciarni. Upominam cię Anno. nie powinnaś wygłaszać takich radykalnych sądów. Jestem przekonana, że przy kolejnym spotkaniu będziesz opłakiwać tego swojego samuraja.
- Zobaczymy... Zobaczymy... - Powiedziała Anna z zamyśleniem i irytacją.

Obie panie rozeszły się do swoich nowych wybranków serc. Co zdarzy się dalej?

Tego dowiemy się przy kolejnej dawce wódeczki, gdzieś w barze, w Mieście Łodzi.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...