Przejdź do głównej zawartości

Naga kobieta.

Stukot. Zgiełk ulicy.
Przepięcie w powietrzu. Kopnięcie prądem, jak wtedy gdy dotykasz językiem baterii.
Szummm. Szum słów obijających się o siebie, jak elektrony.

Słowa zawisły. Zastygłam. Eskalacja myśli. Część uciekła szybko, by ta druga jej nie mogła dogonić.
Na mojej twarzy zarysowało się rozmarzenie.
Elektrony zawiodły mnie do iwaszkiewiczowskiego lata, pełnego tajemniczych tekstur i intensywnego powietrza. Do czegoś "na granicy", co jednocześnie było i nie istniało. Piękne wspomnienie. Na tle innych piękniejsze, bo niespełnione. Na tle innych - wzruszające, bo dyskretne.
Nienazwane, chociaż przeżyte.
Wtedy nie docierało do mnie. Zatapiałam się nie w faktach, lecz w wilgotnym zapachu lasu, ciała, wina. W pomarańczy zachodzącego słońca i muzyce, którą dzieliłam.
Aż dziw, że tak własnie było. Zawsze goniłam szczęście.
Wtedy nie złapałam go nawet za opuszek palca. Zupełnie, jak nie ja. Jakbym nie była sobą, tylko medium odurzonym bajecznym powietrzem, które nie zna żadnych świętości i nie ma żadnych intencji. Niewiele pamiętam z tamtego czasu. Jakby na karty wylało się wino, a litery zamazały przeinaczając zupełnie treść.

Przyciąganie i odpychanie myśli. Fizycznie wręcz to odczuwam.
Odepchnięcie. Tak, jakby ktoś zamachnął się i chciał celować w brzuch. Uchyliłam się od ciosu. Napastnik uszedł z myślami. Zastygłam. Teraz w ciszy domu samotnie gonię je spacerem.
Spacerem do biblioteczki. Nie muszę długo szukać.
Niedokończona dedykacja stała się nadzieją na pozytywną wróżbę.
Z idiotycznym natchnieniem gonię za czymś. Patrzę na wykoślawione litery, jak staruszka.
Staję obok staruszki i głaszczę ją po policzkach. Płyną po nich stróżki wzruszenia. W oddali słyszę sentymentalny szelest przedwojennej papeterii i czuję zapach zwietrzałych perfum na poduszce.
Idę dalej. Przeglądam karty. Oczom mym ukazuje się on.
Nagi mężczyzna u stóp nagiej kobiety. Cała masa jego wiernopoddańczych inkarnacji u stóp.
I kobieta. Patrząca przed siebie, albo w bok. Zupełnie niezauważająca tego mężczyzny.
 Nigdy nie spojrzała mu w oczy, bo go nie zauważyła. A on nie dał się zauważyć. Nawet nie śmiał skalać jej swym dotykiem.
Zawsze obok. Zawsze z podziwem i oddaniem.

Bezwiednie weszłam w rolę nagiej kobiety. Potrzebnej nagiemu mężczyźnie bardzo, ale tylko na chwilę. Ile razy można modlić się tą samą modlitwą do tego samego bóstwa?
Nawet religie monoteistyczne mają całe zastępy postaci do modlenia, ażeby się nie znudzić.

Naga kobieta została sama na swoim niepościelonym łóżku i przeciąga się, nasłuchując czy aby nagi mężczyzna nie wrócił.

Chyba musi zmienić pozycję na nagą Maję. Inaczej będzie budziła wrażenie opuszczonej, a na to żadna kobieta nie przystanie.
Zwłaszcza naga i osamotniona.


Komentarze

  1. Zapraszam do wypełnienia ankiety dotyczącej wydarzenia Łódź bloguje http://goo.gl/forms/WZrzEqx6yF. Proszę o jej wypełnienie do 21 lutego (czyli trzy tygodnie).
    P.S. jeśli zdarzą się jakieś techniczne problemy przy wypełnianiu ankiety - proszę o ich zgłaszanie do mnie.
    P.P.S. zachęcam do dołączenia do grupy na facebooku - Łódź bloguje. Planujemy zorganizować łódzkie wydarzenie blogowe, na które już teraz zapraszam.
    Monika Fiszer

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....