Być wielkim. Być świetnym, rozchwytywanym, cytowanym, słuchanym.
Spojrzeć w lustro i widzieć tam Osobistość.
Pokonać wał z własnej indolencji, niedoskonałości. Z ciągłych rozpaczy, znaków zapytania, niepowodzeń.
Jakie to piękne! Jakie to błogie! Jak zatopienie ciała w niesamowicie drogim i wygodnym fotelu przy ciepłym kominku. Być swoim wielkim wyobrażeniem. Zaimponować samemu sobie.
Jakie to piękne i jakie nierealne, gdy człowiek pogubił się w swoich myślach, w braku akceptacji codzienności, w ciągłej tęsknocie za czymś, za kimś tak trudnym do zdefiniowania.
I czym w zasadzie jest ta Wielkość?
Czy nie aby dążeniem do zabicia własnych kompleksów i frustracji na o wiele niższym poziomie? Chcesz być kimś, bo czujesz się nikim? Możliwe, że chcesz być kimś, bo chcesz żyć wygodniej, pewniej. Czuć stabilizację, której nie masz dryfując na smutnej tratwie prowizorycznej codzienności.Ciągła tymczasowość. Klecenie życia "z niczego". Byle było. Ciągłe pozorowanie życia bez podjęcia stanowczej, prawdziwej decyzji, która zmieniłaby chociaż drobny element. Udawana pokora wobec życia i jego realiów. Trudno przyznać się, że w danym momencie nie mamy nic do powiedzenia, kiedy panuje cisza. Trzeba mówić bez sensu. Trzeba robić te puste przebiegi. Zagłuszyć samego siebie.
Inaczej wydaje się, że umrzesz. Przełykasz więc z zamkniętymi oczami i zaciśniętym przełykiem niesmaczny syrop, który sporządziłeś. Bo głupio jest nie wypić.
Przecież inni też to robią. Przecież chyba tak własnie wygląda dorosłe życie, czyż nie?
Trudno się wycofać, trudno mieć białą kartę, zerwać ze wszystkim i wszystkimi w imię siebie, kiedy już nawet nie wiesz kim jesteś i o co ci chodzi.
Grzecznie łykasz codzienną dawkę syropu w imię dorosłości i powinności, zapominając o tym że nie masz nic do stracenia.
Nie masz nic do stracenia. Tylko ci się wydaje, że masz.
Ale tak głupio rzucić wszystko w cholerę i odnaleźć spokój. Pojawiają się wątpliwości: jak spojrzeć przyjaciołom w oczy i powiedzieć, że zmieniasz i chcesz być kimś innym.
Miotasz się, miotasz. Zaciska ci się sznur na szyi. Jego jeden koniec to przyszłość i teraźniejszość, a drugi przyszłość z twoich marzeń. Naprężenia są coraz większe.
Albo ty go przetniesz, albo on ciebie.
W końcu przecinasz sznur. Czujesz wielką wolność. Oddychasz pełniej, niż zwykle.
Zakochałeś się w tym stanie, ale twoja natura nie wytrzymuje. znów klecisz tę samą tratwę i znów sobie szykujesz nowy sznur.
No cóż... życie to przecież sztuka wyborów.
A skoro sztuka... to piękna i trudna do zrozumienia.
Spojrzeć w lustro i widzieć tam Osobistość.
Pokonać wał z własnej indolencji, niedoskonałości. Z ciągłych rozpaczy, znaków zapytania, niepowodzeń.
Jakie to piękne! Jakie to błogie! Jak zatopienie ciała w niesamowicie drogim i wygodnym fotelu przy ciepłym kominku. Być swoim wielkim wyobrażeniem. Zaimponować samemu sobie.
Jakie to piękne i jakie nierealne, gdy człowiek pogubił się w swoich myślach, w braku akceptacji codzienności, w ciągłej tęsknocie za czymś, za kimś tak trudnym do zdefiniowania.
I czym w zasadzie jest ta Wielkość?
Czy nie aby dążeniem do zabicia własnych kompleksów i frustracji na o wiele niższym poziomie? Chcesz być kimś, bo czujesz się nikim? Możliwe, że chcesz być kimś, bo chcesz żyć wygodniej, pewniej. Czuć stabilizację, której nie masz dryfując na smutnej tratwie prowizorycznej codzienności.Ciągła tymczasowość. Klecenie życia "z niczego". Byle było. Ciągłe pozorowanie życia bez podjęcia stanowczej, prawdziwej decyzji, która zmieniłaby chociaż drobny element. Udawana pokora wobec życia i jego realiów. Trudno przyznać się, że w danym momencie nie mamy nic do powiedzenia, kiedy panuje cisza. Trzeba mówić bez sensu. Trzeba robić te puste przebiegi. Zagłuszyć samego siebie.
Inaczej wydaje się, że umrzesz. Przełykasz więc z zamkniętymi oczami i zaciśniętym przełykiem niesmaczny syrop, który sporządziłeś. Bo głupio jest nie wypić.
Przecież inni też to robią. Przecież chyba tak własnie wygląda dorosłe życie, czyż nie?
Trudno się wycofać, trudno mieć białą kartę, zerwać ze wszystkim i wszystkimi w imię siebie, kiedy już nawet nie wiesz kim jesteś i o co ci chodzi.
Grzecznie łykasz codzienną dawkę syropu w imię dorosłości i powinności, zapominając o tym że nie masz nic do stracenia.
Nie masz nic do stracenia. Tylko ci się wydaje, że masz.
Ale tak głupio rzucić wszystko w cholerę i odnaleźć spokój. Pojawiają się wątpliwości: jak spojrzeć przyjaciołom w oczy i powiedzieć, że zmieniasz i chcesz być kimś innym.
Miotasz się, miotasz. Zaciska ci się sznur na szyi. Jego jeden koniec to przyszłość i teraźniejszość, a drugi przyszłość z twoich marzeń. Naprężenia są coraz większe.
Albo ty go przetniesz, albo on ciebie.
W końcu przecinasz sznur. Czujesz wielką wolność. Oddychasz pełniej, niż zwykle.
Zakochałeś się w tym stanie, ale twoja natura nie wytrzymuje. znów klecisz tę samą tratwę i znów sobie szykujesz nowy sznur.
No cóż... życie to przecież sztuka wyborów.
A skoro sztuka... to piękna i trudna do zrozumienia.
Komentarze
Prześlij komentarz