Przejdź do głównej zawartości

Gieni i tajemnica szyfrów niewerbalnych.


Mężczyzna, dwóch mężczyzn, tuzin...?
Ilu jest mężczyzn na ziemi, bo chłopców jest całkiem sporo...?


Rozejrzała się Gieni po tym bożym świecie, wychodząc z bramy kamienicy, mijając się z chłopcem trzymającym smętny kwiatuszek, który się rumienił ze wstydu że jest taki sam i w rękach nieporadnego chłopca.
Chłopiec... owszem. Barczysty, w płaszczu nawet... ale na kilometr czuć było od niego chłopca, któremu zdaje się, że jest mężczyzną. Z pewnością nie umie zapłacić za kobietę, którą zaprasza i nie potrafi w niej wzbudzić pożądania. A ona? Kim może być ta ona?
-Z pewnością zakochana. W chłopcu można się jedynie zakochać, inaczej jest nie do wytrzymania - powiedziała do siebie Gieni wydychając dym papierosa z nonszalanckim uśmiechem.
Tak. Każda z nas może wpaść w szpony chłopca. Każdej z nas zdarza się to częściej, niż statystycznie raz na całe życie. Z czego to wynika? Po części głupie hormony, które motają nami zupełnie na oślep, kompleksy, niewiara w swoją wartość, albo zwyczajnie niedobór mężczyzn na metr kwadratowy.
A Gieni taka mądra i co? I nic. Nie ma sił. Dałaby się uwieźć mężczyźnie. Ba! nawet uwieść! Czemu nie? Ale być z nim? Chyba nie. Ludzie z natury, bez względu na płeć są bardzo angażujący. Gieni nie czuje potrzeby wyrabiania nadgodzin z człowieczeństwa. Woli standardowy pakiet, który swobodnie można nazwać pakietem towarzyskim. Słowem - rasowy neurotyk nie przeżyłby nawet miesiąca w ten sposób.
Dla Gieni to standard, który czasem wyrabia lepiej, czasem gorzej - ale bardzo go lubi. Nie chciałaby inaczej.
Ale więcej?
W tym momencie, zza winkla wyskakuje i wpada na nią jej największa miłość życia - Jeremi.
Jeremi miał zadatki na całkiem rasowego mężczyznę. Gieni niestety z racji na niewiedzę w świecie damsko-męskim (człowiek niestety uczy się na błędach)- traktowała go jak chłopca. No i był dla niej chłopcem. Całkiem przeciętnym z resztą, jakby patrzeć na to z perspektywy czasu...
Bardzo go kochała. Za co i po co? Trochę z nudów. Zwyczajnie. Wyszła kiedyś z domu, do przyjaciół. Idąc pomyślała o tym, że chciałaby się zakochać. No i się zakochała. Straciła przez to bardzo wiele czasu, ale też wiele się nauczyła.
- Ojej! Przepraszam - powiedziała w zamyśleniu.
- Nic się nie stało... Gieni? To ty? - zapytał mężczyzna.
- Jeremi! Nic się nie zmieniłeś! - powiedziała Gieni z tajemniczym uśmiechem.
- Tak rzeczywiście, tak się nie zmieniłem, że mnie nie poznałaś! - przekornie odpowiedział rosły mężczyzna z trzydniowym, apetycznym zarostem.
- Ach daruj. Taka jakaś zamyślona chodzę.. -Gieni automatycznie przemieniła się w trzpiotkę, jakiej jeszcze nie widzieliście.
-Hm..a cóż to cię tak skłania do zamyślenia? - badawczo patrząc, zadał pytanie. Fajnie jest obserwować, jak ludzie badają się nawzajem czy są wolni, bez zobowiązań wobec jakiegoś odległego Jego, albo kochającej Jej. Gieni dobrze zna te pytania. Zawsze je zadaje jak najszybciej się tylko da, żeby nie tracić czasu. Niektóre kobiety to wiedzą i bez pytania. Niestety Gieni taki zmysł nie wykształcił się do tej pory.
- Ach no mówisz, jakbyś nie wiedział, co kobietę wprowadza w taką zadumę - odpowiedziała Gieni, udając zakochaną i uskrzydloną. Uznała, że będzie grała na czas. Nic bowiem tak nie podnieca mężczyzny, jak inny mężczyzna, który zajmuje jego niegdysiejsze miejsce u boku kobiety która nadal świetnie wygląda (a może nawet lepiej, niż kiedyś). Gieni wraz z tym niespodziewanym spotkaniem - wyświetliła się cała makieta przyszłych dialogów i jego planów. Dobrze wiedziała, że Jeremi również nie potrafi z nikim wytrzymać dłużej, jak pół roku. Więcej czasu z jedną kobietą to dla niego totalny abstrakt. Uznała więc, że trochę się z nim podroczy. Na to nigdy nie szkoda czasu.
- Bo ja wiem? Nie mam pojęcia. Może zakochałaś się w kimś? Masz do spłacania kredyt, albo zdechł ci chomik?- powiedział przewrotnie Jeremi.
- Hm... chyba wszystko naraz... - Gieni nie traciła rezonu i uśmiechała się, jakby przez mgłę. W myślach jednak doszła do wniosku, że Jeremi jest trochę wdzięczniejszym przeciwnikiem, niż jej się wydawało.
- No widzisz? Minęło dużo czasu, a ja nadal wiem co ci po głowie chodzi - uśmiechnął się tajemniczo.
- Możliwe - uśmiechnęła się nieco jadowicie - przepraszam cię, ale spieszy mi się. Do następnego.
- Do następnego...
Rozeszli się. Gieni liczyła kroki, czekała za ile usłyszy...
-Geni!
-Tak?
-Masz ten sam numer telefonu? Mogę zadzwonić?
- Spróbuj! - odkrzyknęła Gieni idąc szybko w nieznane. Nie miała bowiem żadnych planów. Życie nauczyło ją jednak, że kobiecie sprzyja zwłoka w relacjach z mężczyznami, kiedy już rybka złapała haczyk.
Całkiem pewna siebie, z nastroszonymi piórkami zrobiła spore kółko po Śródmieściu i wracała do domu.
W bramie zobaczyła parkę o której tak rozmyślała na początku spaceru. Uśmiechnęła się pobłażliwie i spokojnie weszła w mrok klatki schodowej.
Pod drzwiami ujrzała męską sylwetkę. To był Jeremi z butelką wina i przewrotnym uśmiechem.
Gieni nie była specjalnie zachwycona z tej wizyty, ale postanowiła wykorzystać jego zuchwałość i napić się dobrego wina, bo nikt nie znał się tak na winach jak on.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...