Przejdź do głównej zawartości

Autentyczność.

W powieściach, które czytałam zawsze pojawiali się ludzie ukorzenieni w swoim miejscu, w swoim fachu, w swoim ciele. Nie byli oni głównymi bohaterami, ale tłem które dawało niesamowite poczucie bezpieczeństwa i osadzenia w prezentowanej rzeczywistości. Tam zawsze piekarz był gruby i pachniał pieczonym chlebem, a sklepowa była rozgadaną babą z szerokimi gestami i prawdami o życiu.
W naszej rzeczywistości tak pełnej przeistaczania się i parania co rusz czymś innym trudno o osadzenie czegokolwiek w pełni. Jakbyśmy wszyscy byli paradontycznym garniturem zębów, które co rusz przechylają się w inną stronę, albo zupełnie zmieniają konfigurację. Amerykański sen tak bardzo wpoił nam przemieszczanie, światowo nazywane mobilnością, że nawet pani w urzędzie która uśmiecha się, zamiast mieć opadający kącik, przez który wylewa się ślinotok i jadotok - wydaje się jakaś odrealniona i nieprawdziwa.
Tak bardzo walczyliśmy o to, żeby każdy mógł być tym, czym chce że trudno nam samym zdefiniować kim jesteśmy, kim się czujemy lub chcemy czuć.
Dlatego jesteśmy, jak ten ząb który przy każdym mocniejszym ukąszeniu życia podkrwawia i zastanawia się, czy da radę przeżyć, ciągle miotając się między wyobrażeniami a rzeczywistością.

Uzmysłowił mi to dzisiaj zakupiony, piękny bochenek chleba o cudownie chrupkiej i lekko gorzkiej skórce, zapakowany przez archetypicznego piekarza, który zastępował codziennie nadąsaną Panią Bożenkę, która godzi się na to, co robi "bo jakoś tak wyszło".
Wyczuwalny był w nim ten spokój, który rodzi się w oczekiwaniu na wzrost zaczynu w dzieży...
Podobnie było wieczorem, kiedy strudzona uznałam, że zajdę po piwo. Przywitała mnie młoda dziewczyna, która kontakt z prostym ludem ma we krwi, której słowotok uspakaja i otula poczuciem, że jestem w prawdziwym miejscu, gdzie nikt nie udaje że właśnie wyszedł z ulubionego serialu i udaje pracownika korporacji.
Niczym niezakłócona prostota. Poczucie, ze jest się w dobrym miejscu. Kimkolwiek by się nie było.
Mogłabym się zwinąć w kłębek i słuchać tej dziewczyny, jak średniowiecznych pielgrzymów przy ognisku.

Jestem miotającym się w gębie zębem, który ciągle żyje nadzieją łatając swoje życie tymczasowością.
Nie jest to złe, absolutnie!
Ja nawet inaczej nie potrafię. Constans mnie zabija, ale zazdroszczę. Szczerze zazdroszczę autentyczności tym, którzy są pogodzeni z tym kim są i kim będą.
Rokowania były inne.
Babcia zasypywała mnie zabawkami, a ja i tak kochałam jednego misia. Teraz nie przywiązuję się do niczego i nikogo. Przywiązanie i przyzwyczajenie powoduje we mnie apatię i koszmary o utracie wszystkiego.

Taki oto monolog wygłosiła kobieta trzydziestoletnia - standardowy trzonowiec dzisiejszych czasów.
Trudno się z nią nie zgodzić, chociaż ja jestem jedynie ósemką, która nadal w bólach się wyrzyna.




Komentarze

  1. To jest już mój ostatni komentarz [nieee, nie umieram jeszcze ;) ], gdyż zauważyłęm, iż Rudolfina osiągnęla tak wysoki zawodowy poziom twórczy, że dalsze wlepianie komentarzy byłoby wręcz niezręczne. Nieporadne. Płytkie. Głupie.
    Tym niemniej - DOSKONAŁE. Uczta dla intelektu :)

    Pozdrawiam,
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Powrót.

Mknę ulicą, tnąc powietrze. Po wielu wieczorach wróciła mi sprężystość chodu. Jest we mnie muzyka, całkiem euforyczna o bezsensownie radosnej treści. Wygramoliłam się po raz kolejny z lepianki - kołdry, potu i śliny. Złapałam za wajchę i znów płynę całą naprzód. Po raz kolejny przestałam się bać mówić "Dzień dobry" i chodzić bez zapomnianej części garderoby, którą noszę jak amulet. Uśmiech numer pięć, Channel No 5 i dobry wygląd. Znów wierzę, że zawojuję światem. Za trzy miesiące snów rozplaśnięta zsunę się z szyby na którą natrafię - cykliczność życia. Najważniejsze, żeby czuć ten cykl i go egzekwować. Spałam. Spałam bez emocji. Tak mi się wydawało. Z jakiegoś jednak powodu budziłam się z wiórkami oczu i kołtuna z sypialnianej konfekcji. Wszystkie moje sny bowiem były głośne od krzyku i lepkie od krwi, która ciągle leciała mi z nosa. Ciągle gdzieś się spóźniałam, ciągle komuś sprawiałam zawód. Nie pamiętam tych snów, ale budziłam się z zamrozem który z nich wyzierał. Za
Patrzę na ludzkie twarze w tramwaju, w drodze... W zależności od twarzy obieram inny kąt analizy. Czasem próbuję zrekonstruować czyjąś twarz sprzed 20lat, czasem odwrotnie - jak będzie wyglądać za te parę lat; patrzę na młodą w twarz i zastanawiam się jak będzie wyglądała  z domieszką starczych niedoskonałości, pieczęcią życia odciśniętymi na obliczu. Czasem, zaś analizuję, czy ten ktoś może być dobry, zły, czy jest cholerykiem, albo jaki zawód wykonuje. Takie zwykłe ludzkie dywagacje. Kogo z nich mogłabym uczynić swoim bohaterem literackim??? Czy ja w ogóle mam świadomość, jak ważną kwestią jest intryga, główny bohater, plan główny, tło wydarzeń..... Otóż - NIE!!! Wydaje mi się to zupełnie dowolne. Każdy człowiek wiedzie ciekawe życie, bo inne niż moje. Ciekawe, co nie znaczy, że różowiutkie jak pachnący linią kosmetyków "Bambino" niemowlaczek. Przejeżdżam przez Bałuty do centrum i zadziwiam się - każdego dnia na nowo. Łatwiej tu pić, niż chodzić uśmiechniętą uka

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie wątr