Przejdź do głównej zawartości

Demoniczne upojone myśli

A może by jednak napisać tak jakieś dzieło na miarę Ćwierczakiewiczowej??? 

Chociaż nie wiem, czy zrobiłaby furorę w dobie porad kuchni recyclingowej, w której nawet z obierków można zrobić cud gastronomiczny (i chyba gastryczny).
Wpadłam na ten pomysł otwierając któregoś dnia lodówkę i spostrzegając, że już nawet światło w niej przeszło do historii pięknych, tłustych dni. 
Gdy jednak oczy przyzwyczaiły się do tej piszczącej nędzy ciemności - odkryłam smętnego selera, równie smętne kartofle i kawał cebuli. Przyrządziłam zupę, którą wykarmiłam przyjaciół. Gar był li jedynie litrowy, niczym demiurg jednak zgodnie z zasadą: "gość w dom woda do rosołu" - dolewałam po kwarcie wody do żałosnego wywaru, dosypując przyprawy i okruchy  chleba, etc.
Kiedy zaś zupy i trunków zbrakło patrzyliśmy już tylko smętnym wzrokiem na ulicę... a tam alkoholowy i pijani ludzie....
I wtedy mój mózg skażony popkulturą i filmami Tima Burtona - wymyślił coś bajecznego! Swoisty złoty środek na brak obu wspaniałych dóbr!
Jakby uprowadzić w miarę apetycznego alkoholika, ogłuszyć go patelnią z Tesco za 20zł; upuścić mu krwi,w której buzują drogocenne promile i wypić?
I pożywne i uderza do głowy!
Potem można byłoby go pod zasłoną nocy humanitarnie porzucić w jakieś bramie... z czekoladą w kieszeni (którą zawsze dostaję od Babci w takiej ilości, że w istocie mogłabym otworzyć taką stację krwiodawstwa... ).
Sprawa załatwiona!
Idziemy na łowy o północy, przy świetle księżyca!
Tylko znajdźcie mi apetycznego alkoholika...





Beksiński

Komentarze

  1. TO LUBIĘ !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale co jest, Aby to opublikować,musiałem udowodnić,że nie jestem wielbłądem .... ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...