Przejdź do głównej zawartości

Z cyklu: "Opowieści dziwnej treści 3"

Wilgotny dzień.
Wszystko przybiera postać dżdżownicy. Zarówno autobus snujący się leniwie po drodze, jak i gil z nosa jednego z kuśtykających kloszardów, który chce go wysmarkać, a on się wydłuża i wydłuża... aż na metr, do samego chodnika.
Tegoż kloszarda mija właśnie, młoda wyprostowana, szczupła i zgrabna dziewczyna. Ma piękne blond włosy do pasa i roznamiętnione spojrzenie.
Porusza się jak brazylijska tancerka lekko ociężale kręcąc pupą.
Usta miała nabrzmiałe od pocałunku.
Jechała autobusem od przyjaciółki, po prywatce. Lekko skacowana słuchała muzyki, rozglądała się po autobusie, czasem przez okno. Na jednym z przystanków wsiadł mężczyzna w średnim wieku, w koszuli, pod krawatem, z teczką. Miał okulary podkreślające jego ostre rysy twarzy. Pachniał intrygującymi perfumami. Przez całą drogę zerkała na niego. Gdy miała wysiąść - on również wysiadał. Jak w tanim filmie porno bez słów spotkali się w jednej z bram i bez słowa poddali się zwierzęcemu instynktowi przedłużania gatunku, który przez rewolucyjny wynalazek - pigułkę - stał się beztroską grą miejską, casual sex - li jedynie.
Nasza bohaterka pomimo swej dziewiczej wręcz urody szła za głosem swej łechtaczki dość skwapliwie.
Uznawała, że wszystkie kobiety chciałyby tak żyć jak ona. Mieć życie usłane rozkoszą. Jednakże wszczepiona, niczym chip pruderia im na to nie pozwala.
Dlatego też bez żadnych skrupułów kochała się któregoś dnia, pod nieobecność siostry ze swoim szwagrem, lekko podpitym whisky, u nich na pralce. To było ciekawe doświadczenie. W zasadzie więcej mówiące jej o siostrze, niż o szwagrze który ochoczo baraszkował między jej udami.
Nie uczyniła nic złego. Dba po prostu o harmonię.
Harmonię seksualności, która jest tak ważna. Gdyby ona była zachowana z pewnością mniej byłoby rozlewu krwi na świecie. Mało tego! Wszyscy chodziliby odprężeni, żyliby dłużej, nie musieliby zażywać różnych substancji... XXIszy wiek, a seks zamiast być drogocennym lekarstwem na całe zło tego świata, staje się wyświechtanym sloganem reklamowym, do którego większość się ślini, bo nie ma odwagi inaczej go doświadczać.
A ona idzie sobie beztrosko do domu, całkiem zadowolona z życia i jego uroków.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....