Przejdź do głównej zawartości

Z cyklu: "Opowieści dziwnej treści 4"

Obudził ją telefon.
O czwartej nad ranem zadzwoniła do niej siostra. Miała dziwny głos. Lekko ironiczny.
Czemu o tak wczesnej porze?
Bo jest jej siostrą i od tego jest, aby ją wspierać o każdej porze dnia i nocy... z resztą wcześniej nie mogła się w sobie zebrać. Zadzwoniła wtedy, kiedy poczuła się najbardziej sama. Bo człowiek jest zawsze prawdziwie sam, kiedy ma problemy. No a ona miała mały problem... mniej więcej wielkości ziarenka.
Jest w ciąży.
Jej siostra jest w ciąży!
W pierwszej chwili radość, potem wraz z ironicznym stosunkiem siostry do ciąży - pogarda.
Oni z mężem walczą o to, żeby mieć dziecko już od roku. Chodzi na te upokarzające zabiegi.
Czuje się wtedy odarta ze swej kobiecości. Czuje się jak przedmiot badań, wyzbyta najbardziej intymnej sfery życia.
A ona zaszła w ciążę i dla niej to problem, coś niegodnego, niepotrzebnego.
Rozmawiały krótko obie tocząc w sobie monologi wielokrotnie dłuższe.
Obie jakoś zasnęły.
Miała nadejść leniwa niedziela. Czas odpoczynku i odmóżdżenia dla wszystkich mieszczańskich wyrobników.
 Gdy wstała już o właściwej porze, w kuchni siedział jej mąż. Mężczyzna chwilkę przed 30tką, podtuczony jednak trochę na wikcie żony, co niezbicie udowadnia obrączka okolona na palcu obiecującą tkanką tłuszczową.
- O! Wstałaś wreszcie. Nie wiedziałem na co będziesz miała ochotę, więc poczekałem ze śniadaniem na ciebie. - Powiedział z szelmowskim uśmiechem. Zawsze próbował jakoś oryginalnie uzasadnić dlaczego w tym domu jedynie mieszka i czyta gazety.
- To miłe, że o mnie pomyślałeś - powiedziała dość jeszcze zaspana. Bez zbędnych komentarzy zabrała się do przyrządzania porannej jajecznicy na boczku i kawy.
- Czy mi się wydaje, czy ktoś dzwonił do ciebie w nocy? - Zapytał znad gazety.
- Owszem. Miałam telefon. Miśka dzwoniła. Jest w ciąży.
Widać, ze mąż po tych słowach zasmucił się nieco, zamyślił.
- No proszę... kto by pomyślał, że Miska zostanie matką... a kto jest szczęśliwym ojcem? - zapytał cedząc nieco słowa.
- No właśnie... kto będzie ojcem? - zadumała się.
Tego już jej Miśka nie powiedziała. Z resztą cała rodzina znała jej podejście do kwestii związanych z miłością fizyczną, antykoncepcją, prokreacją i ... aborcją.
- Jak to? Nie powiedziała ci? - próbował coś z niej wyciągnąć.
- Nie. Nie powiedziała. - odpowiedziała z pretensją w głosie.
Czuł jak z rąk ucieka mu krew, że całe jego ciało drętwieje. Wszystkie jego mięśnie skurczyły się, oddech spłycił, serce waliło. Skoro Miśka nie powiedziała jej kto jest ojcem, to pewno dlatego, że nie chce kłamać. W uszach dudniło: "powiedzieć- nie powiedzieć". Wreszcie pękł.
- To ja jestem ojcem tego dziecka.
Ją wryło w podłogę. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Cały świat jej zawirował.
Do głowy uderzył jej koktajl Mołotowa złożony z krwi i hormonów.
Zaczęła w niego rzucać wszystkim, co miała pod ręką. W pierwszej kolejności rozgrzaną patelnią wraz z jajeczną zawartością. Potem już zastawą i jajkami z pudełka. On się nawet niespecjalnie bronił. Zamknął jedynie powieki. Zastygł. Nie uciekał. Czekał, aż tajfun minie i zmiecie wszystkie jego rzeczy na klatkę schodową, by na samym końcu pociągnął go za sobą, jak ołowiana kula u nogi - na samo dno.
W pewnym momencie został obalony na ziemię. Czuł jak jego plecy są haratane przez odłamki szkła i parzone przez resztki jajecznicy.
W pewnym momencie doszło do niego, że staje się ofiarą gwałtu.
Jego żona w szale gwałci go, aby zmazać ślady tamtej. Posiąść na nowo.
Wcale nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Uczuł totalną ekstazę.
A galopująca na nim kobieta-demon była najbardziej wyuzdanym oprawcą na świecie.
Kiedyś czytał, że zdrada bywa ożywcza dla związku, ale żeby aż tak? - Sam zadziwił się tą myślą. Za niedługą chwilę oboje spali w tych dziwnych okolicznościach przyrody na środku zrównanej niemal z podłogą kuchni.
Ten tajfun ucichł na chwilę, ale oboje czuli przez sen, że to dopiero początek.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....