Przejdź do głównej zawartości

Ze świata ułudy.

Ach... jak cudownie jest żyć w ułudzie: w zapachu lilii, delikatnym, wiosennym słoneczku, słodyczy graniczącej z ekstazą, nie zaś mdlącym przejedzeniem.
Czemu tak łatwo przychodzi nam wierzyć w bajki?
Czemu fruniemy na oślep w odurzeniu, zamiast zastanawiać się gdzie czyha pajęcza sieć?
Przecież dzięki temu pozbylibyśmy się śmieszności, infantylności naszych działań, a pozyskalibyśmy cudowny pragmatyzm dający jeszcze cudowniejszą równowagę.
Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć kilka kroków do przodu. Odrzucamy jednak możliwość przejrzenia na oczy upatrując czasem w przypadkach - rzeczy nadzwyczajnych, magicznych, będących kamieniami milowymi w naszym smutnym życiu.
Życiu, które w istocie może takim nie jest. Przez sam jednak fakt, że znamy je dość dobrze - jego barwy blakną w naszych oczach, epatując nas nieznośną "pastellozą" wywołującą mdłości i apatię.
Szukamy więc jakiegoś błysku, omenu, albo innej bzdury, która w sposób magiczny, czy też metafizyczny odmieni nas i uleczy. Jesteśmy jak pieprzony Kopciuszek, który ze swoim mimozowatym wyrazem twarzy - poszedł na bal. Gdy jednak ten błysk przyszedł "wyleciała z kapci" - nie będąc tak naprawdę gotową na przyjęcie szczęścia, o którym marzyła. Z odsieczą przybywa więc Książę, który chwytając ją za brudną stopę - wiedzie w świat blichtru i rzeczonej ułudy. Bajka kończy się w tym momencie, by słowami "żyli długo i szczęśliwie" - uśpić naszą czujność, rozmemłać nas w poczuciu niewinnej i czystej nadziei, która sprawdza się niestety jedynie w świecie kreowanym przez nasze romantyczne dążności.
Tak naprawdę Kopciuszek ciężko odchorował to spotkanie z rajem. Nikt o tym jednak nie wspomina, bo każdy wierzy że on jest predestynowany do wielkiego szczęścia, które nic nie waży.
Owszem - waży! I to nawet więcej, niż jesteście w stanie udźwignąć. To tak, jakbyście wyciągali ręce po coś lekkiego,  a niespodziewany ciężar powyrywałby wam je ze stawów.
Tak więc przestańmy się mazgaić i chodźmy na spacer. Nie usypiajmy swej czujności. Bądźmy na posterunku, a wtedy osiągniemy miarę prawdziwego szczęścia.



Komentarze

  1. Rudolphino, znów łapiesz życie za łeb i walisz nim o ścianę, roztrzaskując ułudy wszelkie .... Te dwa ostanie teksty ściśle się zazębiają z tym, że ten jest mocniejszy i już złudzeń nie ostaje ;) Nic to, życie takie.
    Droga trochę wyboista, ważne, ze kierunek słuszny (by Młynarskiego zacytować), ale będę usilnie namawiał, napierał, żądał i, prywatnie - wymuszał, dokładnie takich opowiadań, tyle, że dłuższych .... Choć takie na blog lepsze,boć i mniej nudzą (żartuję ... ;) ) Ciekawym, jak inni to odbiorą.
    Ściskam,
    Atos
    PS: Czemu wkleiłaś tu akurat moje zdjęcie ???

    OdpowiedzUsuń
  2. Hi Rudolphina,
    It is very difficult story and I'm not quite sure if I understood it correctly. Must confess that I had to use the translator on few occassions. But, it is very, very strong and "down to earth'. No illusions left, but that is how it should be. I agree with Atos that it makes a continnum with the previous text. And, I agree that it should be a bit longer.
    By the way: if Atos looks even 10% as at the photo, I'm in love already ... ;)
    Next week back to Budapest, all good ends too soon.
    Greetings,
    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  3. Hi Rudolphina, Hi Everybody,
    It is a difficult text for me as well, but I diagree in principle. Every woman should have a degree of dreams, finesy, illusion and charm, otherwise it becomes too masculine. Too raw.
    And, Elizabeth, watch it; there are few of us, Musketeeresses, and you want Atos just for yourself ??? No way. Haven't you heard about sharing ?
    Greetings to everybody,
    Helenka

    OdpowiedzUsuń
  4. Girls, although I am indeed flattered, I don't believe Rudolphina's Blog is quite a dating site. Hence, I suggest to leave all private remarks to some other place.
    Cheers,
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....