Przejdź do głównej zawartości

Pierwsze pytanie wyzwoleńca.

Obudziłam się. Jak zwykle. Tym razem odświętniej.  Zdarza się taki dzień w roku, kiedy podchodzisz do okna i już wiesz, że teraz będzie lepiej, że wszystko możesz zacząć od początku. Że ta biel pierwszego śniegu okryje wszelkie grzechy, zamrozi je i usunie.
Właśnie z takim przeświadczeniem patrzyłam teraz przez okno, stojąc we flanelowej koszuli i wełnianych skarpetach, wtulając się w zasłonę, jakby szukając w niej sprzymierzeńca, przyjacielskie ramię, które podeprze w postanowieniu. Zahipnotyzowana dziwnego rodzaju szczęściem pomieszanym z nadzieją - postanowiłam wyjść na spacer. Rześkie powietrze owiewało mój bawełniano-wełniany kokon. Śnieg mile skrzypiał pod nogami. Pozostające za mną ślady sprawiały mi wiele radości. Śnieg padał mi na twarz, na płaszcz namaszczając chłodnym spokojem.
Oczyszczenie.
Oczyściłam swoje życie. Dość radykalnie zresztą. Aż dziw bierze, że znalazłam w sobie tyle siły, żeby pozbyć się narzeczonego, jego psa, skarpet, samochodu i konta w banku, a także (efektem domina) pracy, paznokci (na skutek stresu) i świętego spokoju.
Pracowałam na to wszystko bagatela pięć lat. A w sumie to może i całe świadome życie. Teraz sama to opuściłam. Nie było w sumie źle. Mogłam tak wytrzymać do emerytury. Jestem w końcu bardzo cierpliwą i dobrą osobą. Wszystkie aspekty życia, które mnie drażniły oswoiłam. Łącznie z tym, że zaakceptowałam spanie we trójkę z Markiem i jego psem Bobem, który był wielkim chrapiącym i śmierdzącym bydlęciem. Fakt, że Marek fatalnie jeździł samochodem - też byłam w stanie przeboleć (i to z otwartymi oczami i w milczeniu!). A jak gotował! Jego kuchnia opierała się tylko na potrawach kwaśnych, co doprowadzało mnie do spazmów, ale zawsze potem przekąszałam to wszystko gorzką czekoladą i szłam dalej, w poczuciu że to dobrze że tak fatalnie gotuje - przynajmniej stale chudnę ( wszystkie koleżanki mi zazdrościły... gdyby wiedziały jak się poświęcałam...).
Matko! Brzmię, jak sfrustrowana kobiecina! A ja naprawdę byłam szczęśliwa, tylko już nie wytrzymywałam faktu, że to szczęście zabijało mnie swoim ciężarem i powagą.
Wyprowadziłam się. Nagle, niespodziewanie. Marek wyszedł do pracy, a ja się spakowałam i wróciłam do Łodzi, do kawalerki w centrum, którą wynajęłam od tak sobie za zaoszczędzone pieniądze.
Teraz jestem tutaj, czuję swoje kroki, jak nigdy wcześniej. Słyszę swój oddech, wdycham mocno powietrze. Czuję się, jak gladiator, który zwyciężył samego siebie i wygrał WOLNOŚĆ.
Wolność dziewiczą, jak ten śnieg. Zaczęłam płakać. Wpłynęłam na morze siły.
Jak kurwa pięknie jest być wolnym i silnym!
Położyłam się na śniegu, patrzyłam w mleczne niebo, które dostarczało kolejnej porcji płatków - wyśmienite śniadanie dla oczu.
Ciężar, który z siebie zdjęłam sprawił mi taką ulgę, że nawet fakt iż przez najbliższe dni na zmianę będę jadła mielonkę z chlebem i ziemniaki z jajkiem sadzonym - był mi najmilszym na świecie. Nie boję się bezrobocia, a już z pewnością nie samotności.
Tak dawno przecież nie gadałam z samą sobą, że wystarczy mi na długie miesiące.
Doszło do tego, że boję się że nie mam własnego zdania, bo zawsze wszelkie decyzje podejmował za mnie Marek, albo ja ale jemu na złość.
Marek ani razu do mnie nie zadzwonił. Pewno czuje się skrzywdzony. Nie dawał mi przecież zupełnie powodów do tego, żebym się wyprowadziła. Był zwyczajny. Nie pił, nie zdradzał mnie, czasem mieliśmy długie tygodnie milczenia, ale ponoć to dobrze działa na związek...
Dziwnie jest tak przekreślić kilka lat swojego życia. Może postąpiłam lekkomyślnie? Może samolubnie? Przecież to było nasze wspólne życie. Może powinnam go zapytać?
No tak! I co jeszcze? Może czekać na jego błogosławieństwo, a może na to że kupi mi mieszkanie i wynajmie firmę przeprowadzkową ?
Hm... trudno powiedzieć, czy dobrze zrobiłam. Ale zmieniłam. Znalazłam w sobie siłę. Nie każdy tak potrafi. Ja się na to zdobyłam.
Każde zwycięstwo można podważyć, umniejszyć albo wyolbrzymić.
I co jest kryterium mówiącym, że to co robimy jest dobre, odpowiedzialne, albo że takim nie jest?
Te pytania zaburzyły mnie i zdjęły mi ze skroni wieniec laurowy.
Gladiator wyszedł z areny i powiedział: "CO JA MAM W ZASADZIE TERAZ ZROBIĆ ZE SOBĄ?".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....