Przejdź do głównej zawartości

Szaleństwa łódzkiej nocy.

Idę ulicą. Co i rusz mam kłody pod nogami, będące pijanymi w trupa krasnalami z Bałut. Zaczepiają mnie gałgany w kocach o pięć groszy, wyrostki między sobą biją się o przekonania, których w sumie i tak nie mają. Koty przebiegają, jak pantery. Płaczę zamarzającą ślizgawką łez.
Płaczę, bo przed chwilą zostałam zapytana o godzinę przez przechodnia. Zapytałam, czy chodzi mu o czas bałucki, czy środkowoeuropejski. Zastanowił się. Stał w miejscu i się zastanawiał. Kiedy się zastanowił - pocałował mnie namiętnie,a ja wtedy poczułam że on nie ma zębów. To odkrycie rozśmieszyło mnie tak bardzo, że zaczęłam płakać. Bo przecież, jak się z kimś całujesz, to on powinien mieć wizerunek amanta z Hollywood, a nie szczerbola z Ceglanej. I wtedy przed oczami wyświetliły mi się wszystkie znane i nieznane hollywoodzkie pocałunki i amanci, którzy na koniec sceny uśmiechają się bezzębnie. 
Weszłam do kościoła. Nie wiem po co. Kto to wie po co tam chodzi? A przepraszam! Jak byłam mała chodziłam tam po to, aby włożyć do koszyka złotówkę i zostać pogłaskana po głowie, Normalnie nie lubiłam, jak ktoś protekcjonalnie głaskał mnie, jak psa po głowie. Ale ksiądz mógł to robić, bo przecież był pomazańcem, a ja chciałam być pomazana przez pomazańca. Dowartościować się na forum innych dzieci, które wstydziły się wrzucić pieniążek do koszyka, bądź nie chodziły do kościoła. Teraz przyszłam tylko usiąść. Nie zależy mi na żadnym namaszczaniu, naznaczaniu, wyznaczaniu. Poparzyłam sobie dookoła i wyszłam ostatecznie uznając, że mam ochotę na watę cukrową. Czysty ciąg logiczny: najpierw było pomazanie przez pomazańca, następnie odpustowa wata cukrowa. Zamówiłam największą. Była jak zwykle za słodka. Ułożyłam ją zatem stylowo na głowie i wyglądałam jak moja własna Babcia, która onegdaj nosiła podobną w szpic, z czesanej włóczki. Weszłam do lumpeksu, żeby do tego dokupić puchową kurtkę. Dostałam ją za darmo, bo okazało się, że wygrałam konkurs na najlepszą stylizację.
Potem poszłam zabrać mojego wiernego Chomika na spacer, żeby nie zapchał sobie polików ze strachu i przepłukał superpłukanką z ciepłej czerwonej oranżady i wódki. 
Chomik był szczęśliwy. Ja również. 
Cieszmy się obecnością chomików, tak szybko ucina im się film.
W pewnym momencie ogarnęła nas złość, na tę rzeczywistość! Uznałyśmy, że dawno nie było rewolucji. Że musimy zdobyć ratusz i zrewolucjonizować to miasto!
- To miasto jest dziś zdobyte!- krzyknął Chomik do zaspanego ochroniarza. Ochroniarz spojrzał na nas, jak na przebierańców i uśmiechnął się ( pewnie ma takie widoki na co dzień).
Zabarykadowałyśmy się w ratuszu. Nikt nas nie gonił, nie walczył. Kiedy nas zobaczyli - uznali, że nie można z nami dyskutować. Moja czapka z waty cukrowej wyglądała niczym pruski hełm - groźnie i monumentalnie. Chomik miał przekrwione oczy i wielkie, nabrzmiałe piersi, które chroniły ją przed amunicją i taranowały wszystkich wzrokiem.
Zdobyłyśmy miasto! Tak się zmęczyłyśmy, że zapomniałyśmy, że chodziło nam o rewolucję. 
-Ale to już jutro! - powiedział Chomik pałaszując na kaca jedzenie z budki z Chińczykami.  



Opowiadanie dedykuję Weronice i Ewie.

Komentarze

  1. Kochana Rudolphino po pierwsze chciałabym docenić przepiękne tło :) po drugi podziękować za dedykację :) a po trzecie zaznaczyć, że dawno się tak nie śmiałam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...