Przejdź do głównej zawartości

Z cyklu: „KrajObraz Bal”




Leży bezkształtna bryła ludzka w zatęchłym od gorzały i kiepnych jeży – pokoju. Dym z papierosów zawisł gdzieś, jak myśli tej bezkształtnej bryły i się zważył.
Bo w zasadzie, co tu robić? Wszystko już było. Teraz włada apatia. Rozprzestrzenia swoją szarość na pokój z kotarami szczelnie zasłaniającymi dopływ światła i jakichkolwiek form życia zza okna. Nasza bezkształtna bryła jest przemielona, bez wyrazu, bez jakichkolwiek chęci i motywacji. Jest jak zahibernowana. Nie wiadomo w zasadzie, dlaczego. Do tej pory funkcjonowała w pewnej rzeczywistości i nic jej nie doskwierało
Bal zależy od nas. To jak wejście do podrzędnej tancbudy wraz z piątkiem – dzieje się wtedy, gdy na to przystajesz. Bal jest i będzie.
Bal był. Wyjaławiający, pustoszący, pochłaniający. Każdy chciał w nim uczestniczyć. Zaszaleć, zapomnieć się. Być kimś wielkim, chociaż na chwilę. Zaświecić śnieżnobiałym gorsem i wizytówką kierownika jednego z działów jakieś korporacji. Być kimś – jednocześnie nie wierząc w siebie.
Bo czymże jest ten BAL? Jest życiem każdego małego człowieczka chcącego zaimponować byle czym, w miejscu imponującym mu i innym człowieczkom. To wyrostki palące pod szkołą szlugi z podnieceniem i skok z kosmosu. Wszystko po to, żeby zabić swoje kompleksy, które żywią się nami jak wszy.
Jesteśmy jak barokowa dama tak pachnąca, że aż śmierdząca. Robiąca sobie pieprzyki na różnych częściach ciała i odkrywająca je sukcesywnie z niezdrowym podnieceniem – ukazując oślizgłe cielsko.
Ten bal jest nieestetyczny, chociaż jego uczestnikom wydaje się monumentalny. To wszystko jest jak podłoga z marmurów, ale usłana dywanem rzygów: kobiety w żenujących, kusych sukieneczkach, panowie eksponujący swój wonny siwy koper zza koszul, młodzi chłopcy z już gotowymi do działań członkami, kobiety wylewające na siebie drinki i oddające się za kolejne w toalecie. Akcja jak w grze komputerowej – im więcej zrobisz głupot, tym więcej zbierzesz punktów i przejdziesz na kolejny stopień tego masywu Gór Kałowych.
A potem albo wpadasz w poślizg i zapominają o tobie, albo jesteś naszą bezkształtną bryłą, która się podświadomie broni. Jakaś wtyczka degrengoladyczna się jej nie wgrała i dzięki temu – przeżyła. Wyrzucona jak śmieć na brzeg tego morza ścieków powszechnie lęgnących się w głowach.
Po prostu się zmęczyła, przestała tym fascynować i upiła się w samotności.
Jej życie nie jest wygrane. Może nigdy nie będzie, bo może nikt nie wygrał go nigdy.
Jedno jest pewne – gdy przedawkujesz bal i się zrzygasz – to znaczy, że masz jeszcze szanse przestać się oszukiwać.

z: www.wykop.pl

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...

Pociąg do spokoju

Obcość i wyobcowanie. Ulotność, przemijalność, bylejakość, nicość. Łzy same płyną po policzkach. Ręce opadają bezwładnie na kolana, a włosy zmierzwione są i wyblakłe. Takie uczucie ci towarzyszy, jak wtedy, kiedy byłeś małym chłopcem i wracałeś do domu z długiej podróży. Wszystko było niby znane i wiedziałeś gdzie co leży, ale jakieś takie obce, niepokojące i ty jakiś nieswój. Im jesteśmy starsi, tym chwilami jesteśmy coraz bardziej dziećmi. Czujemy to bezpieczeństwo, jakie dawało ciepło słońca i uśmiech najbliższych a zaraz potem poczucie przemijalności tej chwili, że to wszystko już nie wróci. Że możemy mieć inne szczęście, inną bliskość, ale każda przeminie i każda będzie coraz mniej intensywna w porównaniu do poprzedniej. Chwilami osuwasz się w dół, jakbyś zapadał w dziwny, smutny świat, gdzie jesteś nieswój i czujesz wszechobecną śmierć i przemijalność. I to poczucie abstrakcyjności życia: głupoty gonitwy i przeraźliwości ambicji. Pocierasz zimne dłonie o rozpalone łzami pol...

Topory i lustra.

Jestem na dachu. Jest ciepło i przytulnie. Widzę niebo. Widzę wiele jego najpiękniejszych osłon, które dane było mi zobaczyć w życiu. Nawet wtedy, gdy umierałam ze strachu. Głupiego, nieuzasadnionego strachu. Nieba przemieniają się nade mną, jak w fotoplastikonie. Pod każdym z tych niebios byłam kimś innym. Z dystansu czasu oceniam, że byłam szczęśliwą i zupełnie tego nieświadomą. Chciałam być szczuplejsza, bardziej kochana, inteligentniejsza, bardziej..., bardziej ... bardziej, niż jestem. Bo przecież trochę jestem. Nadal nie jestem bardzo , chociaż chciałabym. Łasi się do mnie jakieś stworzenie. Ono mnie bardzo , jak widać z zachowania. Ale czy to bardzo z jego strony nie jest tym, czym jest tylko dlatego, że nie ma skali porównawczej? Zawsze będzie ktoś bardziej i ktoś mniej . Tylko czasem zyskujemy w oczach innych... i chyba nigdy sprawiedliwie. Trzeba się z tym pogodzić. Ludzie to lustra, w których różne kontury się przeglądały - bardziej lub mniej nasycone różnymi barwami....