Przejdź do głównej zawartości

Rozliczenie.


Piękny salon, antyczny stół stojący majestatycznie, wokół niego krzesła niczym straż przyboczna.
Na stole obrus w sentymentalne, duże kwiaty w kolorze lila. Na jego środku patera z drożdżowymi bułkami.
Jakaś wydelikacona dłoń kobieca: bardzo biała i bardzo smukła - sięga po jedną z bułek, po czym prowadzi ją do słodkich, jak malina ust, które nabierają pod wpływem porzeczkowego farszu - również koloru lila.
- Pyszne bułeczki! - oznajmiła silnym i dźwięcznym głosem kobieta do kogoś w sąsiednim pokoju.
Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi, więc próbowała ponownie nawiązać kontakt.
- Takie same piekłaś, jak byłam mała. Słońce świeciło jak dziś: rozsypywało złote płatki, które delikatnie i ciepło opadały na nas, gdy czytałyśmy w ogrodzie. Zajadałyśmy się tymi bułeczkami, uprzedzając w tym pszczoły. Nigdy koc nie był taki miękki, powietrze tak miłe dla nozdrzy - kobieta przewiesiła się przez oparcie krzesła i mówiła już ewidentnie do ściany.
- A potem dorosłam, chciałam być taka jak ty: nosić piękne buty, ładnie skrojone kostiumy, mieć takie gęste włosy. Być taką inteligentną, opanowaną... ale już od początku wiedziałam, że nie mogę być twoim klonem, bo po prostu byłyśmy inne. Ty zawsze byłaś sama - u mnie to stan przejściowy, ty dodajesz do bułeczek pół kilo mąki, a ja pół opakowania, ty karmisz koty śmietaną - ja staram się tego nie robić... - zamyśliła się, popiła to wszystko gorzką kawą z filiżanki, nadgryzła drugą bułeczkę.
- Mamo?! Czy ty mnie słuchasz? No tak. Jak zwykle. Zawsze za tobą szłam, prosiłam o chwilę uwagi. A ty zawsze goniłaś. Nie przystawałaś nawet, aby zobaczyć czy jeszcze idę. A ja nawet nie wpadłam na to, że mogłabym wreszcie się zatrzymać, ukryć w jednej z bram i sprawdzić, czy ta zależność jest taka sama.
Dziwna była ta nasza relacja. Ja byłam od ciebie w pełni zależna, jako dziecko. Ale ty chyba też. W pewnym momencie nie sądziłaś nawet, że możemy już razem nie współegzystować. Pasowałam do twojego kontekstu, obrazka a on się rozpadł na atomy pewnego dnia. Nie było już matki i córki. Były dwie "rozbitki". Każda wylądowała na innej wyspie... - znów popiła słowa kawą w sposób opanowany, jakby opowiadała o tym, co mówili dziś w telewizji.
- A dzisiaj? No właśnie. Nawet nie płaczę u wezgłowiu twojego łóżka. Ty sobie leżysz tam, a ja jestem tu. Chcę Cię zapamiętać taką, jaką byłaś, gdy obie cieszyłyśmy się swoją obecnością...
Rozległ się dzwonek do drzwi. Kobieta wstała od stołu i podeszła do nich.
- Dzień dobry. Pokój po prawo, proszę. - przez próg przeszło dwóch mężczyzn, zabrali ciało. Ona w tym czasie pozamykała wszystkie okiennice i wyszła zaraz po mężczyznach z czarnym workiem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...