- Wstałam rano i padłam w otchłań. Otchłań szczęścia, które może
być również moim przekleństwem.
Nigdy nie ma się gwarancji, chociaż są
zapewnienia. I codziennie od roku w nią padam.
A u genezy tego szczęścia leży on, obok,
na wyciągnięcie małego palca.
A może to tylko ułuda? Może w istocie
wszystko jest inaczej, niż ja to widzę? Może kwiaty, które mi daje nie są
świadectwem niewiędnącego afektu, ale świadectwem jego kolejnych zdrad i
kłamstw? A czekoladki mają za zadanie zagłuszyć endorfinami fałsz w jego
głosie?
On tak właśnie dziwnie jakoś ostatnio
wraca do domu, wydeptał kapcie, nie rzuca się już na mnie, jak wygłodniały
niedźwiedź... dawno się nie strzygł, koszul sobie nie prasuje…
Tak, czy inaczej jest taki piękny i tak
słodko śpi. Nie chrapie, jak oni wszyscy. Oj! Jak ładnie się teraz uśmiechnął i
mlasnął.
Jednak bardzo go kocham. Jest taki
szlachetny, dobry. Nie ma żadnych wad. Zawsze chodzi ze mną na te głupie
komedie romantyczne. Swoją drogą ciekawe ile wytrzyma, bo ja już mam dość.
Jednak musi mnie strasznie kochać. I jak idę do fryzjera, chodzi ze mną i
słucha szczebiolenia tych wszystkich głupich bab. I jak prowadzę samochód
najgorzej na świecie, też nic nie mówi. No anioł! Czysty anio...
W tym właśnie momencie Zbynek postanowił
postawić kropkę nad "i" - puścił sążnistego bąka i odwrócił się do
niej plecami.
- No, czyli jednak mnie nie kocha! Ba!
Nawet mnie nie szanuje! Jak się tylko obudzi, to z nim zerwę.
Hermenegilda postanowiła mu się
odwdzięczyć i również położyła się do niego plecami, cała w dąsach i pąsach.
Komentarze
Prześlij komentarz