Przejdź do głównej zawartości

O tym, jak kobiety piją przy barze... cz.4

Bar gdzieś w Łodzi. Anna i Gieni zasiadły na wysokich krzesłach, przy barze w sposób senny, w niczym niezachęcający ani do rozmowy, ani do picia. Gieni ubrana była, jak zwykle w czarne spodnie, bluzę i czerwoną skórę. Anna natomiast miała połamane paznokcie, ponieważ chandrę leczyła szorowaniem prysznica. Oczywiście bez rękawic, bo jakby miała zacząć ich szukać, to z pewnością już nie doszłoby do rzeczonej czynności. Barman powolnymi ruchami poleruje szkło, uśmiecha się blado. Nalewa w końcu dwie szkockie, bo zawsze w takim stanie zamawiają sobie coś niesmacznego, żeby się nie upić z nudów. 
- Totalny zjazd Gieni. Mówię ci. Miłość jest przereklamowana. Miłości nie ma. To coś takiego, co wymyślili, żeby zarabiać na filmach, książkach, alkoholu, papierosach, papierze toaletowym, względnie chusteczkach. Na kosmetykach, kondomach, wacikach, lakierach do paznokci i włosów, na narkotykach, klejach do tipsów... Ech... Szkoda gadać. Cały świat wzbogaca się na miłości, której nie ma. To takie emocjonalne derywaty naszych czasów. Czeki bez pokrycia... Hahah taak bez pokrycia. - Anna popiła ostatnie słowa i skrzywiła się do własnych myśli.
- No widzisz. Wreszcie mówisz coś z sensem. Wreszcie możemy pogadać, jak równa z równą.-Gieni również uśmiechnęła się gorzko.
- Ach... A tak miło się zakochać. Te niepokoje. A! Zapomniałabym! Najwięcej na tych zakochanych błaznach zarabiają telefonie komórkowe! Cukiernie, kawiarnie i inne takie mdłe miejsca. Wiesz, co Gieni? Ja chyba pójdę do fryzjera. Potrzebuję zmiany. Przefarbuję się! Tak! Na taki ciepły brązik, przytnę włosy na wczesną Lipnicką, albo Górniak... One miały takie chłopięce fryzury. I się odchudzę. Już widzę siebie, jako taką chłopczycę. Tak! Mam nowy cel w życiu. Odmienić siebie, stworzyć na nowo.
- No tak... Tylko jak to będzie się komponować z twoją nową sypialnią?
-No tak... Ale jak pomaluję całą sypialnię na czarno, to się obroni! Taka mroczna sypialnia. A na ścianie, na kołkach średniowieczne narzędzia tortur. I takie czarne, ciężkie kotary w oknach. Na pchlim targu kupię lampy naftowe... Ale będzie mrok.
- To może lepiej kup sobie takie dwie duże pochodnie ogrodowe... Ciebie ledwo stać na relaksujący wieczorek przy barze. Uspokój się!
- No właśnie. I to jest przykład na to, że nie można żyć bez miłości... Kojarzysz tę fraszkę Jasnorzewskiej?
- Nie widziałam Cię już od miesiąca. I nic. Jes­tem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bar­dziej milcząca, lecz wi­dać można żyć bez po­wiet­rza. - Zacytowała bez przekonania, jednym ciągiem Gieni.
- Nie!
Nie widziałam Cię już od miesiąca i nic. Jes­tem może bledsza trochę śpiąca, trochę bar­dziej milcząca, lecz wi­dać nie można żyć z debetem na koncie...
I właśnie, dlatego ja nie będę taką płaczką, jak ty. Mam zamiar zarabiać na miłości. Bo przecież po to jest!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...