Przejdź do głównej zawartości

Nienasycone pragnienia.

Gorączka trawi moje ciało.
Czuję, jak myśli i bakterie stapiają się w jedno, trawiąc mnie od wewnątrz.
Nie potrafię utrzymać ciała i myśli w równowadze, ciągle krążą jak rozjątrzone muchy nad rozkładem.
Jedyne, co mnie trzyma przy życiu - to puls miasta, który podtrzymuje mój własny.
Ja to miasto.
Miasto to ja.
Gdyby wyrysować mapę, to moje wnętrze przypominałoby miasto renesansowe, które istnieje do dziś: centrum jest dobrze utrzymane, schludne, uliczki ułożone pod kątem prostym, a to wszystko okala postmodernistyczny chaos.
W tym zgiełku znalazło się też miejsce na mały Eden, gdzie zamieszkałaś. W zasadzie nigdy nie wiedziałem czego pragniesz. Nigdy nie mówiłaś zbyt wiele. Ogólnie byłaś jakaś taka mimozowata. No ale nigdy nie było powodów do kłótni, więc po co się rozstawać? Było dobrze tak, jak było.
Gdy się poznaliśmy, chodziłaś do szkoły dla głuchoniemych dziewcząt. Jeździliśmy tym samym autobusem rano. Kiedyś nadszedł ten dzień, że staliśmy obok siebie, autobus gwałtownie zahamował, a ty chwyciłaś mnie za przegub ręki. Wezbrała we mnie wtedy straszna żądza. Całe tsunami wszystkiego, co jest w człowieku. To wszystko, co dobre i wszystko, co przez pospólstwo uznawane jest za wynaturzone. Zapadłem się w pragnieniach związanych z tobą, jak obleśny, spocony grubas czekający na swojego hamburgera.
Nie wiem, skąd się we mnie wzięła ta popędliwość. Każdorazowo, gdy cię widziałem rozbierałem cię do nieprzytomności.

Szkoda, że to wszystko iluzja, którą przynosi gorączka.
Nie mogłem cię spotkać w autobusie, bo niemal całe życie spędzam w łóżku, w szpitalu.
Niebawem umrę.
Co i rusz przysyłają do mnie księdza, jakby to on był tą osobą której towarzystwa potrzebuje mężczyzna.
Dlatego każdego dnia karmię się opowieściami z pogranicza kalectwa i erotyki. Bo to właśnie we mnie jest. Niebawem zniknę, ale pragnienie wszystkich kalekich, podniecających dziewcząt zostanie w moim ciele. Tę dziwną nutę w smaku mego ciała będzie czuć toczące moje ciało robactwo, a dusza przybierze charakterystyczną trajektorię lotu.
Nienasycone pragnienia.
Jestże coś bardziej podniecającego i wzburzającego?

Żegnajcie moje kalekie nimfomanki. Żegnajcie nie na długo, bo przecież i dla nas musi być miejsce "gdzieś tam".

Komentarze

  1. Bardzo mi to pachnie Latynoameryką ... historia smutna, plugawa i lubieżna, czyli zachwycająca jak przedmieścia i slumsy Buenos Aires ...
    Oto mamy drugie oblicze Rudolphiny, niemniej ciekawe i intrygujące.
    Pozdrawiam,
    Wojtek/Atos

    OdpowiedzUsuń
  2. Briliant, Rudolphina. There is lust, sexuality, death, decay and perversion here I suppose. If it is Latinoamerican, as Wojtek (sorry, I mean Atos) said, I do not know, but it definitely has an exotic atmosphere .... Gypsy perhaps. Or, maybe South American ... Anyway, something like that. Very illusive and enchanting.
    Cheers to All,
    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobre opowiadanie to jest, bardzo egzotyczne i dotykajace. Moj odbior jest podobne do Atos i Elizabeth. Lust, death, decay, sensulaity and perversion ja zagdzam sie, i Latinoamerica jest dobre miejsce tu.
    Pozdrawiam Rudolphina, Atos i Elizabeth,
    Georgeta

    OdpowiedzUsuń
  4. Very good story again, Rudolphina, very illusive and exotic. So different than the others but equally amazing.
    Greetings to All,
    Helenka

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zwykle niezastąpieni jesteście! Dziękuję za te słowa. Pierwszy raz napisałam tekst w rodzaju męskim i bałam się, czy przypadnie Wam do gustu.
    Tym bardziej cieszę się!
    Całuję i ściskam ;)

    Wasza Rudolphina.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przypadł, jak widzisz, Rudolphino :)
    POzdrawiam,
    Atos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bezbrzeżna chęć brudu.

Zaczęła się jesień. Szłam melancholijnie przez park. Dzieci bawiły się na placu, ich rodzice w osowieniu siedzieli porozrzucani pojedynczo na ławkach, nieopodal epicentrum wrzasku. Psy robiły kupy gdzie popadnie, koty miauczały pod zamkniętą budką już bez piwa. A ja tak sobie szłam, noga za nogą w lekkim odurzeniu własnymi kołaczącymi się myślami. Ten mętlik, zaprowadził mnie w swej chmurze w wiele miejsc tego dnia: na kilka wystaw, na kilka "pięćdziesiątek" gdzieś w Mieście Łodzi. Szłam sama, bo wtedy nie trzeba niczego ustalać, nikomu tłumaczyć, niczego deklarować. Chcesz iść, to idziesz, jak nie to siedzisz. Potem weszłam do jakiegoś małego kina. Zorientowawszy się, że wszystkie tytuły są mi już znane - udałam się oddać mocz. Z sąsiedniej kabiny wydobywał się tak znajomy i niemal zapomniany dźwięk kochających się ciał. Uśmiechnięta oddawałam się mojemu moczowi, by razem z tymi obok spuścić się w odmęty otchłani. Wyszłam z kabiny, a w tym samym momencie otworzyły się drzw...

Tango.

Jesienna, nostalgiczna Łódź. Liście spadają w tempie na cztery, wiatr tańczy namiętne tango porannych skazańców. W witrynie jednej z kawiarń na Piotrkowskiej usiadła kobieta. Jeszcze przed chwilą wydawało się, że gdzieś się spieszy. Teraz bezkarnie siedzi pijąc kawę i jedząc szarlotkę na ciepło z lodami na zimno. Między kęsami i łykami patrzy na ludzi, którzy spieszą się do pracy, tak jak ona przed chwilą.  Ludzie są rozchełstani, rozwiane są ich płaszcze przez wiatr o nieustannym tempie tanga. Ich włosy wirują niemal tak, jakby nurkowali w wodzie. Ona jest lirycznymi skrzypcami tej opowieści. Oni drepczącym akordeonem. Szarość i senność. Kobieta wzdrygnęła się. Zawsze w takie dni trafiała, jako dziecko do przedszkola, bo babcię łupał reumatyzm. Ona jednak zawsze interpretowała to inaczej: że to cały świat chmurzy się, że musi siedzieć w specyficznym rodzaju więzienia. Dziecięcego więzienia, gdzie trzeba jeść papkę o nazwie owsianka, która była konsystencji wymiocin, ewentualnie ...

Nieludzki spokój

Znowu jestem sama. W zasadzie nie jestem bardziej sama, niż wczoraj ani bardziej sama, niż jutro. Z tą samotnością jest trochę jak ze świadomością rzeczy, które są nabyte i mamy je niemal od zawsze - są tak codzienne że zapominamy o ich istnieniu. Łapiemy się na tym dopiero gdy ich zabraknie lub gdy napadnie nas melancholia. Wtedy dopiero zdajemy sobie sprawę ze swojego stanu posiadania. I to też raczej wybiórczo. Myśl ludzka jest niestety jak niesforny operator filmowy - chce nagrać dzieło sztuki a wychodzi mu chaotycznie nakręcony czeski film który stawa akcenty nie tam gdzie powinien. Można zatem sądzić, że dopadła mnie lekka melancholia i zaczęłam taksować siebie i swój żywot. No i poczułam się sama. Mało tego! Zdążyłam już nawet wpaść w panikę na ten temat. Poczuć powolne obumieranie czegoś w środku. Jakby w ekspresowym tempie usychało we mnie duże, liściaste drzewo. No ale w zasadzie czego tu się bać? Co tu przeżywać? Wzięłam ostatnio do ręki moją wagę strachów i lęków. Na...